Uwielbiam, gdy autorzy bazują jedynie na swojej wyobraźni, tworząc tło swoich historii. Wtedy są prawdziwymi kreatorami, których ogranicza tylko ludzka myśl, nie zaś ramy społeczne, czy też wydarzenia naszego świata. Z wielką chęcią poznaję zatem nowości na polskim rynku wydawniczym, które zapowiadają stworzone od postaw krainy. Icemark był jedną z nich i nie wyobrażałam sobie, iż mogłabym odpuścić sobie zapoznanie się z tą pozycją. Przenieśmy się zatem do tego mroźnego królestwa… Stuart Hill urodził się i mieszka w Leicester, w stanie East Midlands. „Krzyk Icemarku” jest jego debiutancką powieścią, skierowaną do dzieci. Zdobyła ona doroczną nagrodę Walterstones Children’s Book Prize dziewięć lat temu, w roku swojej premiery. „Kroniki Icemarku” są trylogią, której wydawanie zakończyło się w 2008 roku. Życie Thirrin nie jest łatwe – przyszła królowa Icemarku skończyła właśnie czternaście lat, gdy jej maleńki kraj stanął w obliczu ogromnego zagrożenia. Po tym jak jej ojciec poległ w bitwie w obronie ich państwa, dziewczyna musi wdrożyć w życie wszystkie umiejętności, które udało jej się zdobyć przez całe, krótkie życie. Thirrin musi zebrać armię – poszukiwania sojuszników zaprowadzają ją do Krainy Duchów, a także Rdzenia Świata, gdzie żyją wampiry, wilkołaki, czarownice oraz śnieżne lamparty. Czy młodej królowej uda się zawrzeć sojusz i pokonać nadciągającą armię? Zapowiadała się historia z niezwykłym pomysłem, dużą ilością bojowych scen i akcji. Niestety, Stuart Hill zaskoczył mnie w zupełnie inny sposób – począwszy od tego, iż oficjalnie „Krzyk Icemarku” jest skierowany do młodszego czytelnika (a jest to dość potężna cegła!), a także swoją koncepcją fabuły, która rozmywała się z moimi wyobrażeniami. Warto bowiem zaznaczyć, iż pod względem pomysłu autor postawił na temat znany, chociaż z niezwykłymi możliwościami do urozmaicenia – zagrożone królestwo, młoda i niedoświadczona królowa na tronie oraz wojna to motywy, które można w dowolny sposób modyfikować. Historia Hilla jednak odznaczała się dużą dozą naiwności – była przewidywalna i nieprzemyślana, mimo niewątpliwego talentu autora, co do kreacji rzeczywistości. Samo tło bowiem stworzył z prawdziwym skupieniem, właściwa akcja była natomiast chaotyczna i w ostatecznym rozrachunku – nudna. Zabrakło mi elementów zaskoczenia, a także rozbudowania wydarzeń – w większości bowiem autor skupiał się na opisach, które – nie ukrywam – są jego mocną stroną. Nie mogę zatem odebrać Hillowi niesamowitych zdolności pisarskich, bo jego świat z całą mocą wbijał mnie w ziemię, czego kompletnie nie spodziewałam się, patrząc na jego kreację fabuły. Język autora jednak potrafił zaczarować – zarówno mnogością przepięknie namalowanych krajobrazów, jak i chociażby bardzo realistycznych batalii. Pod tym względem Hill zdecydowanie zasłużył na pochwałę, bo każde jego słowo przyciąga uwagę, a boli jedynie to, iż nie ma on wprawy w budowaniu napięcia wydarzeń. Myślę, iż w dużej mierze na ocenę fabuły wpłynęła sama bohaterka – Thirrin – która swoim zachowaniem irytuje na każdym kroku. Nie jestem pewna, jak wyobrażał ją sobie autor, gdyż ta dziewczynka – bo nadal czternastoletnia! – sama nie wie, kim jest. Z jednej strony jawi się ona nam jako mistrzyni sztuki bitewnej, silna i zdecydowana królowa, która nie znosi sprzeciwu; z drugiej zaś widzimy ją jako obrażalskie dziecko, które musi postawić na swoim, bo jest władczynią. Mimo chęci zrozumienia jej, tłumaczenia, iż to jeszcze niedoświadczony umysł, nie potrafiłam w żadnym momencie spojrzeć na nią przychylnie. Do „Krzyku Icemarku” mam mieszane odczucia – jestem rozczarowana rozwojem fabuły, ale jednocześnie oczarowana językiem i światem, jaki Hill stworzył. Ta pozycja jest zdecydowanie skierowana do młodzieży, która chce poznać fantastykę, a w tym gatunku nie ma sporego doświadczenia. Osobiście zastanowię się kilka razy, czy sięgnę po kontynuacji, chociaż – mimo wszystko – jestem zaciekawiona, co z dalszymi losami małej, mroźnej krainy. Może autor zaskoczy? Pozdrawiam /ludzka-sokowirowka.blogspot.com/