Każdy z nas kłamie, chociaż niekiedy nie powinniśmy tego robić. Są różne powody – od chęci zaimponowania znajomym, poprzez zatajenie krępującej prawdy i… ochronę siebie i bliskich. Sara Shepard już nie pierwszy raz przedstawia obraz młodzieży, dla której ów „kłamstwo” wiążę się z tym ostatnim aspektem. Czy tym razem zaintrygowała mnie bardziej tym tematem? Shepard jest autorką bestsellerowej serii „Pretty Little Liars”, która to została zekranizowana jako serial o tym samym tytule. Przyniosło jej to niezwykłą popularność, a jej serie o z pozoru zwykłych nastolatkach cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. Inspiracje do powieści czerpie ze swoich szkolnych obserwacji. Cykl „The Lying Game” jest ekscytującą opowieścią o sekretach i kłamstwach, na podstawie którego również nakręcono serial, który jednak moim zdaniem nie jest tak dobry jak z „PLL”. Emma liczyła na to, że jej życie diametralnie zmieni się, gdy odnajdzie swoją siostrę bliźniaczkę. Los miał jednak zupełnie inny plan. Gdy okazało się, iż Sutton Mercer zginęła w tajemniczych okolicznościach, dziewczyna zostaje zmuszona do przejęcia jej życia – imprezowego i szalonego. Mimo przestróg tajemniczego zabójcy swojej siostry, Emma próbuje rozwikłać zagadkę. Wie jednak, że morderca śledzi każdy jej ruch… Nie wiem, co powieści Shepard w sobie mają. Wcześniej traktowałam je jako przyjemną odskocznię – bez wątpienia seria „Pretty Little Liars” taka jest i „Gra w kłamstwa” również się tak zapowiadała. Były do siebie podobne – nie tylko ze względu na tematykę, ale również budowę fabuły. Czułam jednak, że moje wrażenia są mylne i w tym cyklu autorka zaskoczy mnie jakąś nieprzewidywalną akcją, a także jej nagłymi zwrotami. Nie myliłam się, bo ten tom obfitował w emocje, których początek znalazłam w poprzednim tomie. Shepard ma niezwykłe pomysły – to na pewno wyróżnia ją na tle innych autorów książek dla młodzieży. Fabuła jej powieści jest kreatywna i oryginalna – jeśli nie porównujemy obu cyklów, co jest niejakim minusem - a niecodzienny sposób budowania napięcia bardzo przypadł mi do gustu. Właśnie tej drugiej części brakowało mi w „Grze w kłamstwa”, tutaj autorka jednak nadrobiła. Akcja była wciągająca i naprawdę kilkakrotnie złapałam się na tym, że… chcę więcej. Do takiej dynamizacji akcji na pewno przyczyniły się opisy Shepard – jej styl wcale nie jest wyszukany, ale stawia ona na tempo wydarzeń. Autorka bardzo wnikliwie przedstawia rzeczywistość, pozwala czytelnikowi intensywnie myśleć i… bardzo często go zwodzi. Jedyne, czego obawiam się w związku z tą serią to przesycenie tematem – nie ukrywajmy, że im dłużej autor gra z czytelnikiem, tym bardziej jest to irytujące. Atutem „Nigdy przenigdy” bez wątpienia jest również wielopłaszczyznowa narracja – zarówno skupionej na Emmie, jak i podążającym za nią duchu Sutton, który komentuje akcję. Jest to ciekawe urozmaicenie, która dodatkowo jest na tyle dobrze zrobiona, iż nakłada wydarzenia na siebie i jest spójna. W tym tomie doszłam do wniosku, że postacie Shepard mimo wszystko są niezwykle płaskie. O ile historia naprawdę wciąga, to bohaterowie nie – nie można się do nich przywiązać, mają bardzo sztampowe charaktery. Pod tym względem moja opinia naprawdę się nie zmieniła – zwłaszcza w stosunku do Emmy i Sutton. Niekiedy wydaje się, że autorka traci pomysły i skupia się na tym, co już „przećwiczyła” w poprzedniej serii. Postacie nie ewoluują, co jest poważnym minusem. Nie jestem specjalistką od serii „Pretty Little Liars” – przeczytałam dopiero jeden tom – jednak myślę, że „The Lying Game”, mimo powiązań, ma zadatki na naprawdę wciągającą serię, która umili wieczór i zaciekawi czytelnika. Twierdzę jednak, że lepiej skupić się na jednej z tych serii, bo podobne motywy, charaktery bohaterów oraz struktura akcji mogą znużyć czytelnika. „Nigdy przenigdy” zaostrzyło mój apetyt na kolejne tomy tego cyklu i będę ich oczekiwać. Pozdrawiam /ludzka-sokowirowka.blogspot.com/