Na bardzo długo porzuciłam czytanie książek z gatunku paranormal romance, dochodząc do wniosku – nie, nie da się już zrobić nic nowego. Zostały bowiem wypracowane schematy, motywy, które można było znaleźć w każdej pozycji tego typu. Po „Urodzoną o północy” z tego względu miałam nie sięgać, jednak pozytywny odzew czytelników, skusił mnie do zapoznania się z nią. Jak się okazało – szczerze mówiąc – zmarnowałam czas. C.C. Hunter pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Mieszka aktualnie w Teksasie razem z czterema kotami, psem i… mężem – co by dopełnić ten zwierzyniec. Pisze, czyta, spędza czas z rodziną albo oddaje się swojej ostatniej pasji – robieniu zdjęć. Chętnie spotyka się ze swoimi czytelnikami i udziela rad – jak pisać. Szesnastoletnia Kylie ma teraz bardzo trudy moment w swoim życiu – umiera jej ukochana babcia, rodzice się rozwodzą, a także zrywa z nią chłopak. Wydaje jej się też, iż od tego wszystkiego zaczyna wariować – widzi bowiem tajemniczą postać, której nikt inny nie dostrzega. Dziewczyna ma już wszystkiego dość i… postanawia odpocząć w gronie rówieśników. Jak się okaże – ta jedna impreza zmieni całe jej życie. Kylie trafia po niej do obozu dla trudnej młodzieży, której z pewnością nie można określić tylko jako „trudna”. Również tutaj czuje się obco i nie wierzy, że jej miejsce jest wśród tych dziwolągów. Czy coś – lub ktoś – zdoła zmienić jej zdanie? Już sam opis powieści wskazywał na zwykły, bardzo sztampowy paranormal romance, których pełno na rynku. Tym bardziej „Urodzona o północy” ciekawiła mnie, zaskakując naprawdę dobrymi ocenami na wszelkich portalach czytelniczych. Szybko jednak okazało się, że moje oczekiwania muszę skonfrontować z rzeczywistością. Autorka bowiem zawodziła mnie prawie na każdej linii. Styl Hunter nie wyróżniał się niczym specjalnym – z pewnością sprzyjał szybkiemu czytaniu. Był bardzo prosty i przystępny w odbiorze, autorka nie bawiła się w poetyckie ubarwianie języka, przekazując rzeczywistość łatwo i z sensem. Jej opisy nie były rozbudowane. Dialogi z kolei niekiedy były bardzo specyficzne – można było wyczuć, iż brzmią drętwo, nienaturalnie. Autorka siliła się na humor w niektórych i… to zdecydowanie nie wyszło jej na dobre. Sam pomysł jest już nam znany z innych książek – Hunter wyciągnęła bohaterkę z naturalnego środowiska, wrzucając do pokręconej rzeczywistości, obozu dziwolągów. Kylie spotyka tam przeróżne stwory nadnaturalne, o których istnienia nie miała pojęcia – wampiry, wilkołaki, elfy… Zabrakło mi przez to dramatyzmu, czy jakiejkolwiek akcji w „Urodzonej o północy”. Jest to książka, która pokazuje raczej uczuciowe – na każdej linii – zmagania bohaterki. Nawet, gdy pojawia się tajemnica odnośnie obozu, jest ona spychana na drugi plan. Punkt kulminacyjny w rzeczywistości w tej powieści nie istnieje. Pozytywnym elementem fabularnym z pewnością jest historia matki bohaterki, która… jest w gruncie rzeczy logiczna – jako jedna z niewielu rzeczy w tej powieści. Szczerze mówiąc ta kobieta bardziej przypadła mi do gustu, niż pozostali bohaterzy, chociaż były jej śladowe ilości w całej książce. Postacie bowiem są niezwykle sztuczne. Kylie na początku zapowiadała się na bohaterkę twardą, która nie rozpamiętuje tak przeszłości, a przynajmniej nie płacze nad nią co kilka chwil. To wrażenie szybko się rozwiało, była ona nijaka. Nie przyciągała do siebie niczym – irytowała natomiast rozterkami sercowymi. Z plejady bohaterów, które prezentowała nam autorka w gruncie rzeczy każdą już znaliśmy z innych powieści – kto bowiem nie kojarzy jakiejś szurniętej przyjaciółki, jak chociażby Miranda, zakręcona czarownica? Zabrakło mi urozmaicenia tych charakterów. Wydaje się, iż poza jednym pozytywnym elementem – historią matki Kylie – ta książka posiada jedynie jeszcze bardzo porządne wydanie z przyjemną śliską okładką. Osobiście jestem bardzo rozczarowana poziomem „Urodzonej o północy”, a także ilością absurdu w dialogach rodem z naprawdę tanich telenowel, których nie będę przytaczać, by nie psuć komukolwiek zabawy z lektury. Żałuję, że moja przygoda z C.C. Hunter tak się zakończyła – liczyłam na oryginalną fabułę i zawiodłam się na całej linii. Pozdrawiam /ludzka-sokowirowka.blogspot.com/