Istnieją książki, w których znany motyw mimo wszystko nie odstrasza. Niekiedy lubimy sięgać po coś, co w jakimś stopniu jest nam bliskie i wiemy, że nie będzie mocno szarpało za serducho podczas lektury, a jedynie zajmie na jakiś czas umysł. Do takich książek dla mnie zdecydowanie należy „Dziecię ognia”, po którym nie spodziewałam się wiele, a oprócz opisu, który wiele mi nie mówił, moja wiedza o tej powieści była zerowa. Z tego też Harry Connolly miał naprawdę trudne zadanie – bo jak zadowolić „przypadkowego” czytelnika, którego przyciągnęły do historii słowa scenarzysty „Piratów z Karaibów”? O Harrym Connollym bardzo ciężko znaleźć informacje. Sam twierdzi, że gdy rozpoczął współpracę z Del Rey, pytany o biografię miał ciężki orzech do zgryzienia. Uważał bowiem, iż jest ona na tyle nieciekawa i nudna, że nikogo by nie zainteresował. Stąd też w Internecie dowiadujemy się o kilku rzeczach, które go nie zabiły, jak upadek ze schodów, kiedy miał pięć lat (niczym Mickiewicz, który wypadł matce przez okno jako niemowlę). Jest autorem kilku powieści, w tym popularnej serii „Twenty Palaces”, rozpoczynającej się od wydanej właśnie w Polsce – „Child of Fire”. „Dziecię ognia” to obraz tajemniczego miasteczka – takiego typu, gdzie każdy się zna, a nieufność do obcych jest normą. W wir sekretów Hammer Bay zostaje rzucony Ray Lilly, były więzień, posiadający nie tylko sprawne ręce przy kradzieży samochodów, ale również wyczucie czasu. Wraz z Annalise, swoją enigmatyczną szefową, musi odkryć co kryje się za nadnaturalnymi śmierciami niewinnych dzieci. Nie wiedzą jednak, iż ich moc musi przeciwstawić się ogniowi drapieżcy, potężnego ducha z Pustki. Fabuła wcale nie brzmiała obiecująco, gdyż historii takich jak ta jest na rynku naprawdę wiele. Zdecydowałam się jednak sięgnąć po tę powieść, gdyż dawno nie miałam w rękach tego typu książki – traktującej o małych miastach i tajemniczej sile w nich drzemiącej. Moje zaskoczenie było zatem ogromne, gdy już przy pierwszym „podejściu”, pochłonęłam ponad sto stron. Jest to zasługa naprawdę dobrze poprowadzonej akcji. Harry Connolly bowiem posiada typowo męski styl – rwący, gdzie tempo nie zwalnia, a przyśpiesza z każdą stroną. Dzięki temu powieść czyta się błyskawicznie, bez chwili na oddech. Autor kończy prawie wszystkie rozdziały w taki sposób, że chce się czytać dalej. Z tego też względu, chociaż fabuła nie jest odkrywcza i bardzo oryginalna, ma się wrażenie zupełnie odwrotne, właśnie przez pęd wydarzeń, a także ich nadmiar. Dodatkowo język autora jest bardzo przyjemny sam w sobie – wyraźnie nakreśla akcję, ale nie zaniedbuje równocześnie tła. Wychodzi z tego łatwa w odbiorze mieszanka, którą można czytać zarówno w zatłoczonym autobusie, jak i w zaciszu własnego pokoju. Wielki żal natomiast do autora za niedostateczne rozbudowanie postaci. Każdy z tych charakterów „czytałam” wcześniej, co niekiedy psuje lekturę. Liczyłam na nieco więcej pod tym względem. Ponadto postać Raymonda wydaje się w pewien sposób nieuściślona – miałam w stosunku do niego nieco sprzeczne uczucia. Zrozumiałam, iż autor chciał pokazać dwoistość jego natury, jednak miałam wrażenie, że nie dopracował go. Z kolei dobry początek rysu psychologicznego miała Annalise – była postacią bezwzględną, która chciała tylko i wyłącznie wykonać zadanie. Żałuję, iż Connolly poświęcił jej tak mało stron w powieści, być może bardziej by ją urozmaiciła, bowiem drugoplanowi bohaterowie całkowicie giną wśród kartek. W ostatecznym rozrachunku „Dziecię ognia” to powieść, która naprawdę może się spodobać – relaksuje i jednocześnie bawi. Mimo obaw powtarzalności, autor wiele nadrobił znakomicie poprowadzoną akcją, mocną i szybką. Sprawia to, iż czytelnik nie nudzi się, a chce poznać dalsze losy bohaterów, które – mimo wszystko – zaskakują. Nie braknie bowiem w powieści brutalności, czy też zwrotów akcji, a także – co bardzo ważne – zadziwiającego zaskoczenia, świadczącego o kontynuacji. Mimo mankamentów, jestem zadowolona, iż miałam okazję poznać historię Raya – zupełnie inną od tego, co czytałam nie tak dawno. Pozdrawiam /ludzka-sokowirowka.blogspot.com/