Świat ulicy jest niebezpieczny o czym wielokrotnie możemy się przekonać – czy to z mediów, czy też przedstawianej przeze mnie dzisiaj książki. Bohater „Honoru złodzieja” zdaje sobie z zagrożeń, które są stałym elementem jego pracy. Czy jednak to nie oksymoron – honorowy złodziej? Douglas Hulick to amerykański autor, który nad swoją debiutancką powieścią spędził dziesięć lat! Przez ten czas przeżył wiele – przeprowadzki, narodziny dwójki dzieci, czy też zalanie komputera wraz z plikiem powieści. Jest on miłośnikiem europejskich sztuk walki, czego dał wyraz w „Honorze złodzieja”. Od zawsze czytał fantasy – sam autor uważa, że dzięki temu udało mu się otrzymać tytuł licencjata, a następnie magistra historii średniowiecznej. Ildrekka jest niebezpiecznym miejscem – imperium o silnej władzy, jednak podstawach bardzo kruchych i tajemniczych. Zagrożenia można się spodziewać, jeśli nie wiesz, jak się w nim poruszać. Potrzebny jest Ci sokoli wzrok, trochę pieniędzy w sakwie oraz… spora garść informacji. Właśnie to cechuje Drothe – tytułowego złodzieja. Jest on Nosem w specjalnej organizacji przestępczej, która kontroluje niemały rewir. Od wielu lat Drothe radzi sobie w Ildrecce – spotyka łotrów najróżniejszego pochodzenia i maści, a co najważniejsze: umie wyciągnąć z nich informacje. Jednak ta sielanka kończy się, gdy w najbardziej podłym rewirze dochodzi do szykanowania ludzi z organizacji, a co za tym idzie – szefa Drothe, Nicco. Bohater musi wyśledzić kto za wszystkim stoi, jednak sprawy z każdą stroną komplikują się. Zwłaszcza, gdy wychodzi na jaw księga – taka, której wszyscy pożądają i która może… zniszczyć wszystko, całe imperium. Nie byłam pewna, czego mam się spodziewać po „Honorze złodzieja”. Przyciągnął mnie bez wątpienia opis tej książki. Zgodnie z moimi przewidywaniami – ta książka była naprawdę pełna akcji. Autor stosował znany i przeze mnie model kreowania fabuły – dużo rzeczy się dzieje, bohaterowi rzucamy kłody pod nogi i patrzymy, czy się nie przewróci. Otóż to! Drothe naprawdę nie miał łatwo! Hulick z każdą stronę wymyślał kolejne przeciwności losu, które utrudniały bohaterowi życie – przy tym robił to z niezwykłym rozmachem, który do tej pory mnie zadziwia, podobnie jak ilość jego pomysłów. Autor naprawdę zaimponował mi tym, w jaki sposób wykreował świat, w którym żyje Drothe. Wszystko zapowiadało się naprawdę ciekawie – imperium, w którym włada jeden król w trzech osobach. Jego dusza podzielona na części, wędrujące między ludźmi i powracające na tron. Reinkarnacja to motyw, który rzadko znajduję w powieściach fantasy, zwłaszcza tak przemyślany. Jednak to jedyne, co spodobało mi się w historii miasta, z resztą autor sobie nie poradził w moich oczach. Próbuje on przedstawić nam jak powstała władza w Ildrecce w dosłownie kilka stron. Zostałam zasypana informacjami i… pogubiłam się. Tutaj – Anioły, Archanioły, szaleństwo każdej następnej reinkarnacji, walki, Regencje – za dużo się działo! Hulick chciał przedstawić nam „historię w pigułce”, ale był to strzał w stopę. Zrobił to za szybko, przez co musiałam czytać fragmenty kilka razy, by dobrze zrozumieć działanie systemu. Mimo tej wpadki muszę przyznać, że opisy, a co za tym idzie – pióro autora – były naprawdę przyjemne w odbiorze. Nakreślał rzeczywistość lekko, ale… zbyt dokładnie. Niekiedy opisy dłużyły mi się i to był chyba największy mankament. Powodowało to, że szybka scena akcji, jakiejkolwiek walki, rozciągała się w czasie i stawała się coraz mniej interesująca. Chyba to najbardziej utrudniło mi czytanie. Hulick przedstawia nam plejadę bohaterów, które zapadają pamięć. Każdy z nich jest inny, tutaj szczegółowość i dokładność opłaciły się autorowi. Stworzył wielowymiarowe postacie – z przeszłością, z przyzwyczajeniami i z charakterem! Główny bohater, Drothe, to postać iście honorowa! Tutaj autor udowodnił mi, iż nawet persona z taką profesją może zostać tak nazwana. Choć nie odgaduje tajemnic w lot, to sprawia, że jest niezwykle naturalny. Jest człowiekiem – ponosi porażki, ale również charakteryzuje go niezwykła upartość, która pomaga mu powstać. Każda postać Hulicka jest naturalnie skonstruowana, miałam wrażenie, że czytam o prawdziwych ludziach, a nie wymyślonych postaciach. To urok „Honoru złodzieja” – dobra konstrukcja bohaterów. Lektura „Honoru złodzieja” dłużyła mi się – miałam wrażenie, że każdy rozdział jest dłuższy co najmniej dwa razy. Jednak mimo wszystko uważam, że to naprawdę był dobry debiut! Historia została przemyślana i widać, że autor miał pomysł, który zrealizował. Choćby to sprawia, że warto po nią sięgnąć i poznać nowego gracza na arenie fantastycznej. Pozdrawiam /ludzka-sokowirowka.blogspot.com/